poniedziałek, 29 stycznia 2018

Narodziny po śmierci cz.2


Przyjechali po mnie. Zabrali mnie do domu. Pamiętam jak przez mgłę moje i jego łzy. Pytanie dlaczego. Za co. Co takiego zrobiłam.... Pamiętam że przyjechała moja mama, by mnie pocieszyć. Ale wiadomo że się nie da. Potem - bezsenna noc.
Rano pojechaliśmy do szpitala. Samego przyjęcia na oddział i pójścia na salę nie pamiętam. Pamiętam że był obiad, a mąż chciał żebym coś zjadła. Dwa widelce wcisnęłam, niedobrze mi. Nie chcę. Po co. Zabiegowy, dwóch lekarzy potwierdza, że maleństwo nie żyje już. Nie kojarzę nawet czy mąż był przy tym USG. Wtedy zdecydowano, że poronienie trzeba indukować farmakologicznie, gdyż organizm sam nie zaczął. Na fotelu podano mi dopochwowo jakiś żel. Odwieziono na salę. Po jakimś czasie, niewiem czy to była godzina, dwie.... Zaczęły się skurcze. Wezwany lekarz kazał czekać, aż zacznę krwawić. Przedłużało się, mąż musiał wracać do domu, do dzieci. Pojechał. Bóle się nasilały. Po chwili poczułam, że coś mnie zalewa. Wezwałam pielęgniarkę czy położną, guzikiem. Przyszła, zajrzała w bieliznę i powiedziała by dać znać jak będzie więcej, bo narazie w sumie nic. Zadzwoniłam do męża że się wszystko już kończy.... Po chwili znów chlusnęło, i jeszcze raz. Znów wciskam guzik. Przyszła, zajrzała i wyleciała że słowami że mam leżeć i się nie ruszać. Za chwilę wróciła, a z nią druga, z łóżkiem. Pomogły mi się na nie przesunąć. Wtedy zobaczyłam, że łóżko zalane jest krwią. W myślach miałam tylko to, że nie będę miała mojego Synka. Zawiozły mnie do zabiegowego. Nie pamiętam czy lekarz już tam był, czy przyszedł po chwili.... Pamiętam, że to był mój lekarz prowadzący. Musiałam przejść na 'samolot'. Wstałam i kolejny chlup. Położyli mnie na tym fotelu, do welflonu wstrzyknięto mi znieczulenie. Potem lekarz wsunął wziernik i powiedział że moje maleństwo już właściwie jest na zewnątrz. Wyjął Go. Spytał czy chce zobaczyć. Nie. Albo tak. Uniósł rękę w moją stronę.
Malutki, mieścił się niemal w całości na dłoni lekarza, tylko nóżki wystawały troszkę. Miał wszystko, z wyjątkiem włosków. Paluszki, paznokietki.... Uszka, zamknięte oczka, nosek.... Wszystko. Pępowina była przerwana, jakby taka rozlazła na końcu... Płakałam. Spytał czy chcę pochować. Tak. Coś tam mówił ale nie do mnie. Potem pamiętam ból, gdy czyścił macicę... kręciło mi się w głowie, miałam mdłości,a w myśli tylko, dlaczego... Nigdy nie usłyszę jego płaczu. Śmiechu. Nie zobaczę jak rośnie, rozwija się, jak nabija sobie pierwszego siniaka, nie usłyszę mama..... Niewiem jak, znów jestem na sali, oprócz mnie nie ma na niej żadnej pacjentki. Mąż jest. Płaczemy, przytulamy się, ja leżę bo mi kazali.....
Pamiętam że proponowano mi rozmowę z księdzem, z psychologiem... Nie chciałam wtedy.
Potem noc. Przysypiam chwilami. Kilka razy zaglądają do mnie pielęgniarki. Budząc się za każdym razem płaczę, że to nie był tylko zły sen. Słyszę płacz dziecka. Oddział położniczy zaraz obok. Płaczę, że to nie mój Synek. Nie chce mi się żyć.

Dwa kolejne miesiące jakby ktoś wyjął mi z życia. Nie pamiętam prawie nic. Urywki z dnia pogrzebu. Wszyscy współczuli, kondolencje.... A co oni wiedzą.... Ja umarłam na ten czas razem z maleństwem. Nawet nie potrafię przypomnieć sobie czy zajmowałam się dziećmi. Pustka. Pamiętam tylko trumienkę w kościele, chciałam otworzyć i go jeszcze raz zobaczyć... I przytulić choć raz. Nie zrobiłam tego. Potem cmentarz, trumienka w dole, wszyscy modlą się. Kątem oka dostrzegam mojego tatę i siostrę, mojego męża czuję tuż przy sobie. Mam rzucić garść ziemi. Zrobiłam to dławiąc się łzami. Dom. Niewiem kto był nawet. Nic.

Wszystko boli do dziś. Żałuję że nie porozmawiałam z kimś o tym... Ciężko mi znieść myśl, że go nie ma. Żałuję, że nie spytałam lekarza czy mogę go dotknąć, przytulić... Choć ten jeden raz.
Do dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego On musiał umrzeć, zanim właściwie zaczął żyć. Nie ma odpowiedzi.





#poronienie #smiercdziecka #cierpienie #milosc #zlamaneserce #kiedyzycietracisens

wtorek, 26 września 2017

Narodziny po śmierci cz.1


W tej ciąży czułam się wyjątkowo dobrze.  Na ostatnim USG wszystko wydawało się w porządku. Maleństwo rosło szybko, miało już paluszki, lekarz nawet zauważył i poinformował mnie, że to kolejny synek. Czułam się szczęśliwa. Miałam co jakiś czas ból, rozpierający, jakby ucisk w brzuchu.... Ale lekarz powiedział że wszystko jest ok, że to normalne, macica się rozciąga. W sumie w poprzedniej ciąży też czułam coś takiego, ale nie tak wcześnie. I nie tak wyraźnie - kilka dni po wizycie najmocniej, ale poleżałam i przeszło. Z niecierpliwością czekałam na pierwsze ruchy, czasem coś wydawało mi się, ale nie wiedziałam czy to dziecko czy coś mojego...
Zrobiłam badanie krwi i inne, co dziwne - nie miałam anemii jak zawsze w ciąży, a wyniki były wręcz wymarzone.
Po miesiącu od poprzedniej przyszedł czas na kolejną wizytę. Ta miała być bardziej wyjątkowa - było to już niemal 21tygodni - położna miała pierwszy raz dać mi posłuchać serduszka mojego Słoneczka. Z uśmiechem przekroczyłam jej gabinet. Po kilku minutach prób jednak zrezygnowała, niemogła znaleźć. Wystraszyłam się wtedy troszkę, ale uspokajała mnie, że już nie raz się tak zdarzyło. Wyszłam więc po standardowych badaniach do poczekalni. No, kilka pań jeszcze przede mną było. W sercu zasiany niepokój, kręciłam się niecierpliwie. W końcu moja kolej.
Weszłam do gabinetu, wiadomo, krótka rozmowa... No tak, poprzednio nie było badania ginekologicznego, więc na samolot. Wszystko w porządku. No to teraz pani się położy, zrobimy USG. Super, nie mogłam się doczekać aż zobaczę Synka. Tylko czemu doktor nie włączył monitora przede mną? (Lekarz miał swój przy sprzęcie, a drugi dla pacjentki wisiał nad jej nogami)
Popatrzyłam na niego. Zmarszczył brwi, patrzył uważnie w ten swój monitor,co chwilę coś tam przesuwa, przyciska, kręci tą głowicą od USG po moim brzuchu..... Pytam, czy coś nie tak. Mówi, że dziecko jakby nie urosło, i coś nie tak. Oblała mnie fala gorąca. Myślę, może chory jest? Tyle się tego słyszy ostatnio.... Po chwili lekarz włącza 'mój' monitor. Proszę zobaczyć. Przykro mi. Jego serduszko nie bije.
Spojrzałam. Widzę Go. Ale nie widzę tej migającej plamki. Czuję jak moje serce wali, chuczy mi w uszach. Próbuję coś powiedzieć, szczęki odmawiają posłuszeństwa. Jeszcze raz.... Ale jak to? Lekarz powtarza, że mu przykro. Że w tak zaawansowanej ciąży nie zdarzyło się mu, choć młodym lekarzem nie jest. Odwraca tą głowicę i pokazuje mi twarz mojego Synka. Czuje, że coś mi spływa po twarzy. Łzy? Głaszcze mnie po głowie, po policzku. Mówi coś, wiele rzeczy, nie dochodzi do mnie.... Co jakiś czas wyłapuję tylko "przykro mi" "czasem się tak zdarza" "niech pani zadzwoni do męża"... Niewiem jak, ale siedzę już naprzeciw niego, dzieli nas biurko, on coś pisze, niewiem co, w karcie, połowę zasłania monitor komputera. Mówi, że muszę teraz go posłuchać. Skupiam uwagę na nim, mając przed oczami obraz USG. Każe zgłosić mi się do szpitala. Tłumaczy, że maleństwu przestało bić serduszko nie mniej niż 3 tygodnie temu. Nie wie, czemu organizm nie dał mi znać, że coś się dzieje. Może poprosić położną, to mnie zaprowadzi. Karetki nie wezwie, bo to blisko, jedna ulica dalej. Mówię że nie chcę. Spokojnie tłumaczy, że nic nie da się zrobić, że muszę się zgłosić. Mogę wrócić do domu ale z rana mam się stawić w szpitalu. Zgadzam się. Dał mi skierowanie. Po chwili jestem znów w poczekalni. Dzwonię do męża. Mówię mu wszystko. Nie może w to uwierzyć. Zaraz ktoś po mnie przyjedzie. Nie czekam idę. Nie zastanawiam się dokąd, byle ruszyć się z tąd. W głowie milion myśli. Co zrobiłam nie tak? Dlaczego? Przecież Go kocham.... Niech będzie nawet chory, ale niech będzie... Jak to nie będę Go miała? Do szpitala żeby się urodził? Jak jeszcze tyle czasu.... On nie może... Nie wierzę.... Stoję na moście. Pod spodem tory, z daleka nadjeżdża pociąg. Nagły impuls by zeskoczyć....

Telefon dzwoni, patrzę od niechcenia kto to... mąż.... Już nie dzwoni. Ale... Widzę na ekranie moje dzieci, na tapecie. Nie mogę.... muszę się zebrać, dla nich....

#strata #cierpienie #poronienie #Synek

czwartek, 14 września 2017



Kiedy dziecko umiera nim naprawdę zaczęło żyć....





Wielka prośba do mężczyzn. Jeśli twoja dziewczyna / konkubina / żona.... - jeśli ona straciła wasze dziecko w czasie ciąży lub zaraz po porodzie - rozmawiaj z nią o tym. Nie od razu, bo gdy rana wciąż jest świeża ona najchętniej odeszłaby za swoim maleństwem. Niezależnie od tego czy to było pierwsze czy kolejne, czy długo wyczekiwane czy niespodzianka, czy ciąża trwała długo czy tylko kilka tygodni.... Bądź przy niej, dbaj, okazuj miłość i zrozumienie. Pilnuj, nie zostawiaj samej, ona nie widzi sensu swego życia... Przytulaj. Zwłaszcza gdy płacze po cichu nocą. Nie wymagaj. Ona czuje, jakby ktoś wydarł jej serce, nie rozumie czemu inni żyją normalnie gdy dla niej świat się skończył, nic już się nie liczy...
Kiedy rana powoli zacznie się zabliźniać, wtedy będzie potrzebowała rozmowy. Rozpoznasz to po tym, że stopniowo będzie bardziej przytomna, czasem zauważysz te ogniki w oczach, znów będzie robić to co zawsze.... Nie myśl, że się pogodziła z tym i ze już wszystko jest dobrze. Teraz dalej rozpieszczają ją. I nie odwracaj wzroku, gdy wspomni o maleństwu. Wręcz przeciwnie. Powiedz, że gdyby było dobrze to ono byłoby... wiem że ciężko uruchomić wyobraźnię, ale spróbuj zobaczyć jak wyglądałoby wasze życie gdyby wszystko było dobrze. I powiedz jej, że też tęsknisz. Że kiedyś wszyscy będziecie razem, szczęśliwi. Że oboje kochacie je najmocniej na świecie. Jeśli kochasz ją, spróbuj. Nie naciskaj jeśli ona nie będzie chciała o tym mówić. Ocieraj jej łzy które napewno się pojawią.

I pamiętaj - ona nigdy się z tym nie pogodzi. Z czasem rana się zabliźni, nie będzie aż tak boleć. Ale nigdy się nie zagoi. Nawet jeśli ona mówi co innego.



A kiedyś napiszę boleśnie krótką historię mojego Synka.......





#poronienie #smiercdziecka #cierpienie #milosc #zlamaneserce #kiedyzycietracisens